Spis treści
Wszystko zaczyna się pięknie. Firma zamawia oprogramowanie – nowoczesne, przemyślane, mające usprawnić pracę, zwiększyć sprzedaż, uporządkować procesy. Pierwsze spotkania pełne są entuzjazmu. Wykonawca zapewnia, że „to prosty projekt”, a klient wierzy, że już za kilka miesięcy jego firma będzie działała szybciej i sprawniej.
A potem przychodzi codzienność. Pojawiają się nieporozumienia, przesuwane terminy, brak komunikacji, zmiany zakresu, nowe pomysły, niejasne ustalenia. W końcu napięcie rośnie. Wykonawca mówi: „tego nie było w umowie”, klient odpowiada: „ale przecież o tym rozmawialiśmy”. I tak zaczyna się znany scenariusz – od rozczarowania, przez frustrację, aż po konflikty, które czasem kończą się na sali sądowej.
Nie trzeba być informatykiem, żeby zrozumieć, że coś tu nie działa.
Budowa, która miała być prosta
Zdarzyło mi się kiedyś obserwować sytuację w firmie, która wdrażała nowy system ERP. Projekt miał trwać kilka miesięcy. Trwał dwa lata. Zamiast ułatwić życie pracownikom, przez długi czas je utrudniał. Firma wpadła w klasyczną pułapkę: zbyt wiele założeń, zbyt mało konkretów.
Brakowało kogoś, kto potrafiłby zrozumieć obie strony. Kogoś, kto nie tylko zna technologię, ale rozumie, jak działa biznes. Kogoś, kto potrafi odróżnić rzeczy naprawdę potrzebne od tych, które są jedynie „fajnymi dodatkami”.
Kiedyś, w świecie budowy domów, taki ktoś już istniał. I nadal istnieje. To inspektor nadzoru.
Inspektor nadzoru – strażnik jakości
Jeśli kiedykolwiek budowałeś dom, wiesz, że kierownik budowy to nie dekorator wnętrz. To człowiek, który zna przepisy, procedury i technologie. Wie, co można zrobić, a czego nie. Pilnuje wykonawców, kontroluje jakość i harmonogram, tłumaczy inwestorowi, dlaczego pewnych rzeczy nie da się „zrobić taniej, ale tak samo dobrze”.
To osoba, która mówi językiem technicznym, ale rozumie potrzeby inwestora. Łączy dwa światy: ten pełen cegieł, planów i betonu – z tym pełnym oczekiwań, wizji i emocji.
W świecie oprogramowania takiego inspektora zwykle brakuje.
IT bez nadzoru
W procesie wdrażania lub tworzenia oprogramowania nie ma standardowo nikogo, kto pełniłby funkcję inspektora nadzoru. Jest wykonawca – firma IT, która projektuje i koduje. Jest klient – inwestor, który płaci i oczekuje efektu. Ale pomiędzy nimi jest przepaść językowa.
Programiści mówią o sprintach, backlogach, integracjach, API. Klient mówi o problemach biznesowych, frustracjach zespołu, o tym, że coś „powinno być prostsze”. Obie strony są w dobrej wierze, ale mówią różnymi językami.
I właśnie w tym miejscu najczęściej wszystko zaczyna się psuć. Nie dlatego, że ktoś chce kogoś oszukać. Ale dlatego, że nikt nie tłumaczy jednej stronie, co naprawdę mówi druga.
Kto przypilnuje budowy Twojego systemu?
W świecie IT inspektor nadzoru to ktoś, kto potrafi zrozumieć obie perspektywy. Wie, jak wygląda proces programistyczny, ale też rozumie biznes. Potrafi czytać dokumentację i umowy, ale przede wszystkim potrafi zadać właściwe pytania.
Czy zakres projektu jest realny? Czy kosztorys obejmuje wszystko, co istotne? Czy system, który powstaje, rzeczywiście rozwiąże problemy, z którymi zmaga się firma? Czy zespół wykonawcy pracuje efektywnie? I – co może najważniejsze – czy komunikacja między stronami działa tak, jak powinna?
Inspektor nadzoru w IT nie musi pisać kodu. Jego rolą jest pilnowanie procesu, nie projektowanie funkcji. To ktoś, kto dba o to, by klient nie przepłacił za błędy wynikające z braku wiedzy technicznej, ale też by wykonawca nie był obwiniany za rzeczy, których nie mógł przewidzieć.
Dlaczego firmy potrzebują „kierownika budowy” przy oprogramowaniu
Każdy projekt IT to budowa. Może nie z cegieł, ale z kodu, integracji i danych. I tak jak przy budowie domu, potrzebny jest ktoś, kto wie, kiedy coś zaczyna się przechylać, zanim jeszcze runie.
Widziałem projekty, które zaczynały się od wielkich wizji, a kończyły katastrofą. Nie dlatego, że zabrakło technologii, ale dlatego, że zabrakło koordynacji. Klient wierzył, że dostanie „system szyty na miarę”, a dostał „system, który jakoś działa”.
Kiedy przychodzi ktoś z zewnątrz, kto rozumie proces, kto potrafi spojrzeć na całość z dystansem – napięcie spada. Pojawia się spokój. Decyzje stają się bardziej świadome.
To trochę jak mieć przy sobie człowieka, który nie tylko trzyma poziomicę, ale też wie, po co się ją przykłada.
Spokojny projekt to dobry projekt
W biznesie często powtarza się, że najdroższe projekty to te, które trzeba robić dwa razy. Raz źle, drugi raz dobrze. I faktycznie – firmy często płacą podwójnie, bo zabrakło kogoś, kto wcześniej zauważyłby, że coś idzie w złą stronę.
Czasem wystarczy proste pytanie: „A czy to rozwiązanie naprawdę rozwiązuje problem?” albo „Czy na pewno to jest coś, czego potrzebuje użytkownik, a nie to, co wydaje się potrzebne zarządowi?”
To właśnie pytania, które zadaje inspektor nadzoru. Nie po to, żeby spowalniać projekt, ale żeby uchronić go przed katastrofą.
Podsumowanie – buduj, ale z głową
Nie każdy przedsiębiorca musi znać się na oprogramowaniu. Tak samo jak inwestor budujący dom nie musi wiedzieć, jak miesza się beton. Ale każdy powinien mieć kogoś, kto pomoże mu dopilnować, żeby dom nie zaczął pękać w połowie budowy.
Oprogramowanie to dziś jedna z najdroższych inwestycji w firmie. Dlatego warto, by ktoś patrzył na nie jak inspektor – nie przez pryzmat technologii, ale przez pryzmat sensu.
Bo kiedy projekt ma sens, komunikacja działa, a wykonawcy wiedzą, że ktoś rozumie ich język – wtedy oprogramowanie przestaje być źródłem stresu, a staje się tym, czym miało być od początku: narzędziem do rozwoju firmy.